Pamiętam swoje początki w internecie.
To były czasy, kiedy nikt nie mówił jeszcze o social sellingu, a Instagram dopiero raczkował. Wtedy bardziej liczyło się, czy potrafisz zrobić stronę w HTMLu albo czy umiesz podpiąć hosting. A dziś? Dziś mam wrażenie, że większość ludzi wierzy, że wystarczy konto na TikToku, parę rolek, trochę szczęścia z algorytmem i już jesteś przedsiębiorcą online.
Problem w tym, że social media sprzedają marzenie. Obiecują łatwy biznes, duże zasięgi, szybkie lajki. Tyle że… to wszystko jest tylko iluzją. I sam nieraz dałem się w tę iluzję wciągnąć.
Zasięgi to nie pieniądze
Na początku, gdy widziałem profile z 50 czy 100 tysiącami obserwujących, byłem pewien, że za tym stoją ogromne pieniądze. W mojej głowie wyglądało to tak: więcej followersów = większy stan konta.
Brzmi logicznie, prawda?
Tyle że w praktyce to tak nie działa.
Poznałem ludzi, którzy mieli po kilkadziesiąt tysięcy obserwujących na Instagramie i… ledwo wiązali koniec z końcem. Z zewnątrz ich życie wyglądało idealnie, piękne zdjęcia, podróże, drogie kawy. Ale gdy zamknęli aplikację, okazywało się, że za tym nie stoi żaden realny biznes, a czasem nawet realne pieniądze.
Miałem koleżankę, która włożyła masę energii w budowanie profilu o modzie. Kilkanaście tysięcy followersów, dobre zaangażowanie, współprace barterowe. Tylko że kiedy przyszło do sprzedania czegokolwiek, np. kursu czy e-booka, wyniki były tragiczne. Dlaczego? Bo lajki nie oznaczają, że ktoś chce od Ciebie kupić. Lajki to tani sygnał, klik i już. Portfel otwiera się dużo trudniej.
Sam też miałem taki okres, że goniłem zasięgi. Było fajnie, gdy pod postem wpadało kilkaset reakcji. Człowiek czuł się ważny. Ale po jakimś czasie przychodzi pytanie: “ok, ale co ja z tego mam?”. I wtedy przychodziło otrzeźwienie: ruch bez kierunku to tylko strata czasu.
Algorytm jako Twój szef
Druga rzecz, która uświadomiła mi, że social media to nie jest biznes, to algorytm.
Nie masz nad nim żadnej kontroli.
Miałem taką sytuację, że kilka moich postów nagle „wystrzeliło” zasięgi poszły w dziesiątki tysięcy. Czułem, że złapałem falę. Ale ta fala skończyła się szybciej, niż się zaczęła. Algorytm przyciął zasięgi i z dnia na dzień z 20 tysięcy wyświetleń zrobiło się 300. Zero wyjaśnienia, zero wsparcia. Po prostu ktoś w Dolinie Krzemowej postanowił, że dziś moje treści nie są warte pokazania.
To jak praca dla szefa, który każdego dnia może Ci powiedzieć: “od jutra zarabiasz o 90% mniej”. Nikt rozsądny by się na to nie zgodził, a jednak w social media tak właśnie to działa.
Patrzę na ludzi, którzy całe swoje życie zawodowe opierają na Instagramie albo TikToku i widzę, jak mocno stoją na glinianych nogach. Wystarczy ban, awaria, zmiana regulaminu i nagle wszystko znika. To nie jest biznes. To wynajęty lokal, w którym właściciel w każdej chwili może zamknąć drzwi.
Fałszywe poczucie sukcesu
Social media są uzależniające, bo dają szybkie nagrody. Każdy lajk to mała dawka dopaminy.
Pamiętam, jak wrzucałem kiedyś posty i czekałem, aż zacznie “tykać licznik”. To uczucie, kiedy rośnie liczba serduszek, coś jak automat w kasynie. Nawet jeśli nic z tego nie masz, czujesz, że wygrywasz.
Ale to właśnie największa pułapka. Bo zaczynasz grać nie o pieniądze, nie o rozwój, tylko o kolejne lajki. Tworzysz content nie dla ludzi, nie dla klientów, ale dla algorytmu. I nagle okazuje się, że cały Twój dzień kręci się wokół tego, co “siądzie”, a nie wokół tego, co ma sens.
Widziałem to u wielu twórców. Świetnie radzili sobie w socialach, ale nie mieli produktów, usług ani strony internetowej. Wystarczyło, że zasięgi spadły, a razem z nimi zniknęła cała “kariera”.
To trochę jak bieganie na bieżni. Męczysz się, spalasz kalorie, wygląda jak ruch. Ale w gruncie rzeczy stoisz w miejscu.
Dlaczego to wszystko jest tylko narzędziem
Nie chcę demonizować, social media mają swoje miejsce.
Ale nauczyłem się, że nie mogą być fundamentem. Fundamentem jest coś, co należy do Ciebie: Twoja strona internetowa, Twój newsletter, Twoje produkty.
Blog czy własna strona działają inaczej niż social media. Tekst, który napisałem 5 lat temu, nadal może ściągać ruch z Google. Tymczasem post na Instagramie żyje 24–48 godzin. To ogromna różnica.
Newsletter? To kolejny filar. Maili nikt Ci nie zabierze. Jeśli masz listę mailingową, to nawet jak Facebook wyłączy Twój profil, nadal masz kontakt z ludźmi, którzy są naprawdę zainteresowani tym, co robisz.
Social media traktuję dziś jak ulicę. To miejsce, gdzie mogę pokazać się ludziom, dać im zajawkę, przyciągnąć ich uwagę. Ale potem zapraszam ich do siebie – na bloga, na stronę, na newsletter. Tam zaczyna się prawdziwa rozmowa.
Moje własne doświadczenie
Największe otrzeźwienie przyszło do mnie w momencie, gdy miałem pewien “pik” w socialach. Duże wyświetlenia, sporo nowych obserwujących. Czułem się, jakbym wreszcie wchodził na wyższy poziom.
Ale kiedy spojrzałem na liczby na koncie… nic się nie zmieniło. Zero nowych klientów, zero nowych sprzedaży. Tylko większe ego.
Wtedy zrozumiałem, że jeśli chcę budować coś trwałego, muszę postawić na swoje własne podwórko. Dlatego tak mocno trzymam się bloga i newslettera. To są rzeczy, które naprawdę pracują na mnie – niezależnie od tego, jaki dziś humor ma Instagram czy TikTok.
Social media są jak lustro w krzywym zwierciadle. Pokazują Ci sukces, którego nie ma. Dają Ci lajki, które nic nie znaczą. Wciągają Cię w grę, w której nigdy nie jesteś właścicielem zasad.
Ale jeśli potraktujesz je jako narzędzie, a nie fundament, mogą działać. Mogą przyciągać ludzi na Twoją stronę, do Twojego newslettera, do Twoich produktów. Tylko wtedy to Ty rozdajesz karty.
Bo prawdziwy biznes online to nie iluzja zasięgów. To fundamenty, które należą do Ciebie.
No Comment! Be the first one.